Na Bliskim Wschodzie, gdzieś pomiędzy Tel Awiwem a Jaffą, powstał ogromny kosmoport łączący Ziemię z resztą tętniącego życiem kosmosu. W jego cieniu współistnieją ludzie i maszyny, a także byty, których status jest nieco trudniejszy do określenia. Ich światy przeplatają się, tworząc historie: zarówno zwykłe, jak i niesamowite, a wśród nich kryje się jedna bardzo wyjątkowa…
Opowieść w Stacji centralnej snuta jest w atmosferze bajania, jakby w nawiązaniu czy omówieniu do „znanej przecież” historii podawanej sobie przez lata z ust do ust. Oczywiście na początku nic nie wiemy o jej treści, poznajemy ją stopniowo, jednak taki zabieg nadaje książce przyjemnego klimatu i sprawia, że czytelnik czuje się częścią czegoś większego, wchodzi w świat głębiej i w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj. Dynamika tekstu ma imitować ustną opowieść i faktycznie tak jest. Narracja jest niewątpliwie specyficzna, momentami lekko poszarpana, ale trudno odmówić jej uroku.
Podczas lektury miałam poczucie, że klimat science fiction nie ma tu większego znaczenia – był absolutnie nienachalny i jakby niekonieczny dla fabuły. Autor wykorzystał bardzo uniwersalne problemy, a swoich bohaterów wykreował wokół popularnych tęsknot: przemijania, namiętności, żalu za błędy… Moim zdaniem ta powieść ma szansę spodobać się także tym, którzy na co dzień stronią od fantastyki naukowej – o ile sama idea kosmoportu czy sztucznej inteligencji nie wywołuje u nich reakcji alergicznej. Bohaterowie, choć żyją w zupełnie innej rzeczywistości, są nam bliscy poprzez swoje charaktery i przemyślenia, a relacje między postaciami odwzorowane są w sposób bardzo autentyczny i interesujący.
Tidhar w swojej powieści nawiązuje do najpiękniejszego motywu science fiction: pozwala spojrzeć na ludzkość z dystansu i daje okazję do refleksji. Rozprawia się z antropocentryczną wizją świata i obnaża psychologiczne podłoże religii. Poprzez wprowadzenie mechanicznych transformacji ciała podejmuje dyskusję na temat granicy między naturą a technologią. Pyta, gdzie kończy się to, co możemy nazwać ewolucją. Przemyślenia nie zawsze są pozytywne – kilkukrotnie zdarzyło mi się odkładać tę powieść, bo wnioski okazały się dla mnie zbyt przytłaczające. Tym niemniej uważam, że było warto, bo Stacja centralna jest jedną z najlepszych powieści, jakie miałam okazję czytać w tym roku.
Takich książek trzeba nam, by udowadniać, że fantastyka to nie bajki dla dzieci, a science fiction nie kończy się na ratowaniu świata przed sztuczną inteligencją.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję serdecznie wydawnictwu Zysk i S-ka.
Zgadzam się w stu procentach z Twoim podsumowaniem! Być może właśnie dzięki takim książkom - nienachalnym naukowo, poruszającym uniwersalne tematy - science fiction będzie w stanie do siebie przekonać więcej osób. Ja osobiście czuję się zachęcona do przeczytanie recenzowanej książki:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ania z ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com