sobota, 10 września 2016

Aneta Jadowska – „Dziewczyna z Dzielnicy Cudów” [recenzja przedpremierowa]


Zeszłe wakacje były dla mnie czasem Anety Jadowskiej. Przed ostatnim rokiem studiów miałam całkiem sporo wolnego, a że zbiegło się to w czasie z odkryciem outletów Świata Książki, wreszcie znalazłam czas i środki, aby poznać całą heksalogię o Dorze Wilk. Chociaż nie, czasownik „poznać” nie jest najtrafniejszym z możliwych: ja ją pochłonęłam i kompletnie się w niej zakochałam. Urzekł mnie klimat, lekkość i humor. Gdy cykl się zakończył, było mi bardzo smutno, ale równie wielka była moja radość, gdy okazało się, że autorka nie porzuca swojego pokomplikowanego, magicznego uniwersum. Teraz jednak nie pisze o Dorze Wilk (ani o Romanie; liczę, że jednak kiedyś poznamy jego przeszłość, jakieś 50 twarzy Romana czy coś…). Ze wszystkich postaci musiała wybrać te, które do tej pory nie budziły mojej sympatii – najpierw był Witkaca, teraz Nikita. W pierwszym przypadku wyszło perfekcyjnie, a tym razem…?


– Sugerujesz, że odpowiesz mi na każde pytanie, jakie ci zadam? I powiesz mi prawdę? –  zapytałam.
– Jasne. Mamy być partnerami. Musimy zbudować platformę porozumienia i zaufania –  odparł tym tonem, który budził natychmiastowe skojarzenia.
– Jak długo trwała twoja terapia psychiatryczna?
– Trzy miesiące.
– Szybko nasiąkasz żargonem. [s.78]


Nikita to jej ulubione imię; tego prawdziwego nikt już przecież nie pamięta, bo przez lata zmieniać je musiała kilkanaście razy. Dziś środowisko najczęściej nazywa ją Modliszką. Ciągnie się za nią zła sława, która zupełnie jej nie przeszkadza: lubi samotność, niewielu osobom ufa, a współpraca z kimkolwiek na płaszczyźnie zawodowej raczej nie wchodzi w grę – duet zabójców powinien sobie ufać, a z tym Nikita ma bardzo duży problem. Cóż, niestety dla niej wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie musiała zmienić nastawienie, bo tym razem nie może pozbyć się przydzielonego partnera, jak to robiła do tej pory – śmierć świeżaka pociągnie ją samą na dno. Czy uda jej się wychylić ze strefy komfortu? I – nade wszystko – czy w całym tym zamieszaniu wciąż będzie w stanie pracować z równą skutecznością?

Już od początku opowieści widzimy, że Nikita nie jest ze stali, a na jej z pozoru silnej osobowości znaleźć można całkiem sporo rys. To dziewczyna z wielką skazą, a właściwie dwiema wielkimi skazami: wychowywana jedynie przez bezwzględną, chłodną matkę, naznaczona piętnem porwania i tortur zadanych przez szalonego, owładniętego chęcią zemsty ojca. Nie jest stuprocentowo odporna, można ją zranić i przez to wydaje mi się bardzo podobna do serialowej Jessici Jones – z pozoru silnej, jednak mierzącej się z własną paniką i obsesją. Jessica miała swojego Killgrave’a. Nikita ma ojca, Ernesta Szalonego, którego powrotu boi się tak bardzo, że w chwilach niepewności jest w stanie na chwilę zdjąć maskę, którą na co dzień się posługuje. Lubię takie bohaterki – silne, wyzwolone, samodzielne, a jednak rozpisane na tyle dobrze, żeby można było dostrzec w nich człowieka. Moim zdaniem takie właśnie postaci (czy to męskie, czy żeńskie) są podstawą dobrego urban fantasy.

Świetnym bohaterem jest również Robin – w przeciwieństwie do Nikity, która w miarę się przed czytelnikiem odsłania, o nim nie wiemy zupełnie nic. Pojawia się znikąd, ze sfabrykowanym życiorysem, zachowuje się tak niewinnie, że można mieć wątpliwości, czy kiedykolwiek zrobił coś złego (lub nawet nie do końca złego), a jednocześnie na każdym kroku udowadnia, że tajemnic ma wiele, a te, którymi się podzielił, to dopiero wierzchołek góry lodowej. Jak na przystojniaka przystało, emanuje aurą niedopowiedzeń i intryguje, jednak nie zrozumcie mnie źle – romansu tu nie uświadczycie. Po prostu jego osoba wprowadza to fabuły element niepewności i zagadkę, którą czytelnik zwyczajnie chce rozwikłać. Z resztą nie jest to jedyna ciekawa i barwna postać, która ma bardzo duży potencjał rozwoju; moją faworytką jest Karma – geniusz komputerowy o aparycji typowej gothic lolity.

Odłóżmy jednak na bok kwestie związane z bohaterami, bo mimo, że znajdziemy ich tu całą gamę (podobnie z resztą było w cyklu o Dorze Wilk, gdzie większość postaci miała potencjał na przynajmniej jedną ciekawą książkę o ich życiu), ważnych elementów jest w tej powieści więcej. Dużo uwagi i pracy Aneta Jadowska włożyła w wykreowanie świata, w którym rozgrywa się akcja. Choć całość jest częścią tego samego uniwersum, co heksalogia o wiedźmie (zakładającego istnienie alternatywnych wersji miast, w których żyją magiczni), tym razem opuszczamy Toruń i Trójmiasto udając się do stolicy naszego kraju. To, w jaki sposób autorka opisała Warszawę, zasługuje moim zdaniem na ogromną pochwałę – świetnie wykorzystany jest zarówno legendarny podział miasta wzdłuż linii Wisły, jak i wojenna historia miasta. Z połączenia tych dwóch elementów otrzymaliśmy dwie magiczne części: Warsa i Sawę, z których każde jest w inny sposób naznaczone magią i złem. Do tego dochodzi tytułowa Dzielnica Cudów, czyli obszar, który zatrzymał się w roku 1936. Co ważne, wszystkie elementy poznajemy stopniowo, autorka poświęca dużo czasu dokładnemu opisowi świata, a obraz, który otrzymujemy, jest spójny i robi wspaniałe wrażenie. Chylę czoła przed wyobraźnią Anety Jadowskiej i dziękuję za to, w jaki sposób potrafiła przelać swoje wizje na papier.

Można by sądzić, że skoro tak dokładnie nakreślone są postaci i tak wiele miejsca poświęcone zostało opisom, to fabuła potraktowana będzie po macoszemu – nic bardziej mylnego! Faktycznie długie akapity stanowią większą część tekstu, ale było to konieczne, skoro trafiliśmy do nowego, nieznanego miejsca, którego historia wymagała nakreślenia. Poza tym rozgrywające się pomiędzy opisami wydarzenia prezentują się naprawdę ciekawie. Mamy zaginięcia, tropienie, zagadki i prawie-mafijne groźby, czyli wszystko, co w dobrym urban fantasy znaleźć się powinno. Akcja nie gna na łeb na szyję, to prawda, ale wciąga i intryguje do odkrywania kolejnych tajemnic.

Być może było to do przewidzenia, ale kolejny raz napisałam tekst, który książkę Anety Jadowskiej wychwala. O ile w przypadku heksalogii o Wiedźmie przyznawałam otwarcie, że jest to lektura bardzo lekka, mocno zabarwiona paranormal romance i chwilami dość wtórna, a mój zachwyt wynika z czysto subiektywnych sympatii, o tyle w przypadku Dziewczyny z Dzielnicy Cudów (podobnie jak to miało miejsce przy Szamańskim bluesie) autorka udowodniła, że potrafi napisać coś więcej, coś lepszego. Opowieść o Witkacu była mocno zabarwiona humorem i utrzymana w bardzo lekkiej konwencji; w przypadku Nikity humor również się pojawia i ma podobny charakter, ale jest go zdecydowanie mniej, a sama kreacja bohaterki i jej miasta jest znacznie bardziej mroczna. Choć tym razem mamy do czynienia z typowym urban fantasy, nadal zachowana jest lekkość stylu, dzięki której powieść czyta się po prostu świetnie. Pewnie już to mówiłam, ale bardzo podoba mi się kierunek, w którym zmierza twórczość Anety Jadowskiej.





Za egzemplarz książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Sine Qua Non.
Premiera 14 września!

5 komentarzy:

  1. Koniecznie muszę poznać twórczość tej autorki i może zacznę właśnie od tego tytułu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie skończyłam przygodę z tą powieścią, bardzo mi się spodobała, ciekawy styl, mnóstwo świetnych pomysłów na fabułę i ta magia. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam bardzo podobne odczucia :) po prostu nie potrafię nie wychwalać Jadowskiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze w ogóle nie znam twórczości tej autorki. Wszystko przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  5. O autorce słyszałam bardzo wiele, ale jak dotąd nie miałam przyjemności poznać. Mam nadzieje, że kiedyś się to zmieni, ale kiedy...;)

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są dla nas źródłem siły do prowadzenia bloga i wielkiej radości, dlatego też będziemy wdzięczni za każdy pozostawiony przez Was ślad.